Rozmowa z Jackiem Kamińskim, Area Sales Managerem w DKV Euro Service Polska.
W DKV Euro Service odpowiada Pan za…
- Za wspieranie działań firm transportowych na podległym mi terenie - Wielkopolska i Lubuskie. Klienci DKV mogą zwrócić się do mnie dosłownie w każdej sprawie i o każdej porze. Jestem do ich dyspozycji. Doradzam, pomagam załatwić bieżące sprawy i wyjaśnić problematyczne kwestie. Priorytetem jednak są poszukiwania nowych wyzwań czyli zdobywanie nowych klientów.
Wywiad miał być niemal bez słowa o sprawach służbowych, więc, gdy już wiemy co Pan robi zawodowo, czas na pytania prywatne. Jedną z Pana pasji jest bieganie. Jak wygląda więc trening – ile km przebiega Pan tygodniowo i skąd ta pasja? Ja próbowałem kilka razy i szybko dopadała mnie nuda...
- Na każdą nudę jest sposób. Mój trening jest zróżnicowany. Mam z góry założony miesięczny plan biegowy, średnio około 200 km. Staram się go realizować. Raz w tygodniu biegnę dystans 21 km – taki półmaraton. Dwa razy w tygodniu treningi po 10 km. W pozostałe dni tygodnia krótsze interwały. Polegają na przyspieszeniach, podbiegach, krótkim szybkim biegu. W sumie wychodzi mi około 50 km tygodniowo. Staram się ćwiczyć co najmniej godzinę dziennie.
W jakich zawodach Pan bierze udział? Pewnie niejeden maraton zaliczony. A może i triatlon?
- Na swoim koncie mam trzy maratony i trzy półmaratony. Pierwszy półmaraton przebiegłem już po roku regularnych treningów. Każdą chwilę pamiętam doskonale. Na mecie czułem, jakbym stanął na dachu świata. To było w Szamotułach. Kolejne półmaratony to Szczecin i Poznań. Na ten rok planowałem zdobyć koronę maratonów polskich. Zaliczyłem już trzy – w Dębnie, Wrocławiu i Poznaniu. Zostały Warszawa i Kraków. Niestety koronawirus pokrzyżował mi plany, nie odbyły się żadne zawody. Między innymi dlatego postanowiliśmy biec z kolegą na własną rękę. Zorganizowaliśmy wspólny bieg, z Kołobrzegu do Niechorza i z powrotem. W jedną stronę to 47 km. Dystans jak na maratonie.
Jak pogodzić treningi z codzienną pracą? Sport pomaga czy przeszkadza w pracy?
- Bardzo łatwo. Nie jest to dla mnie w żadnej mierze wyzwanie, bo kocham biegać. Po powrocie z pracy po prostu wkładam dres i biegnę przed siebie. Zapominam o codziennych obowiązkach, wyrzucam z siebie wszystkie negatywne myśli. To trochę tak, jakbym zamknął się w swoim pudełku, w takim małym świecie, i biegł. Jestem tylko ja, dystans do pokonania i przyroda, która mnie otacza. To jest piękne. Zdecydowanie pomaga mi w pracy.
Brał Pan udział w specjalnym biegu od latarni w Niechorzu do latarni w Kołobrzegu i z powrotem. Specjalnym bo wspólnie z Michałem Nowakiem z firmy Bartex biegliście dla chorego Karola...
- Dokładnie tak. Jak wcześniej wspomniałem, bieg zorganizowaliśmy sami. Naszym celem było wsparcie zbiórki na specjalistyczny rower dla 13-letniego Karola. Chłopiec cierpi na autyzm. Razem z Michałem doskonale wiemy jak sport wpływa na pogodę ducha, dlatego bardzo nam zależało, by umożliwić Karolowi stały dostęp do dobrych emocji. Dzięki wsparciu lokalnych mediów i partnerów udało nam się zebrać ponad 20 tys. zł. Naszą inicjatywę bardzo mocno wspierała też firma DKV Euro Service, czyli mój pracodawca.
Ma Pan dwóch synów. Dzieci łatwiej jest zarazić sportem niż żonę?
- Smykałkę do sportu na pewno odziedziczył starszy syn. Z zapałem trenuje piłkę nożną. Pędzi na treningi w lokalnym klubie Stilon Gorzów trzy razy w tygodniu. Ani deszcz ani mróz nie są w stanie go powstrzymać. Młodszy syn ma dopiero cztery latka, ale już teraz z żoną zaszczepiamy w nim świadomość sportu. Powtarzamy mu, że sport wzmacnia charakter, uczy samodyscypliny, wzmaga wolę walki. Zabieramy go na wszystkie mecze brata. Razem z żoną kibicuje również mnie podczas biegów.
Czy zatem poleci Pan bieganie jako dobry sposób na nabranie odporności przed wirusami? Nawet zimą?
- Bieganie to idealny sposób na nabranie odporności. Z resztą, jak każda aktywność fizyczna na świeżym powietrzu. Na początku jest nam ciężko zebrać się na zewnątrz jak jest 5 stopni, pada i wieje. Z czasem już się nie zastanawiamy. Odpowiednio się ubieramy i wychodzimy. Zauważyłem, że odkąd biegam, właściwie nie choruję.
W samochodzie jazda w stylu eko czy też bardziej na sportowo? Jakim pojazdem Pan się porusza na co dzień?
- Na co dzień poruszam się autem firmowym. Fordem Mondeo. Zdecydowanie stawiam na jazdę eko. Moja dewiza to ,,spokojnie i do celu”. Wolę wyjechać wcześniej niż gnać i się stresować, że nie zdążę. Bezpieczna jazda to dla mnie priorytet. Pośpiech nie ma żadnego sensu.
Jak wynika z Facebooka urlop najchętniej spędza Pan w Hiszpanii – to prawda?! Co takiego magicznego jest w tym kraju? Wymarzone miejsce w Hiszpanii?
- Tak to prawda. Każdy urlop staram się spędzić z rodziną w Hiszpanii. Zakochaliśmy się w tym kraju kilka lat temu. Urzekła nas przede wszystkim śródziemnomorska mentalność. Radość życia, spokój, wieczorne biesiady, łatwość w nawiązywaniu relacji, wszechobecny luz. Jak emerytura, to tylko w Las Palmas na Gran Canarii, w krótkich spodniach i w japonkach.
Może także porozumiewa się Pan po hiszpańsku?
- Tak, uczę się hiszpańskiego. Moja największa motywacja do rozpoczęcia nauki to chęć dogadania się z mieszkańcami w ich języku. Od 5 lat korzystam z przeróżnych aplikacji do nauki, słucham audiobooków. Szczególnie dużo daje mi oglądanie filmów i seriali bez polskich napisów. Już jestem w stanie dogadać się po hiszpańsku, ale i tak zamierzam zapisać się na kurs. Chcę usystematyzować wiedzę.
Upodobania muzyczne to raczej cięższe brzmienia... Ma Pan całą dyskografię zespołu Matallica? Co jeszcze gra w Pana domu?
- W domu niestety nic. Moja rodzina nie podziela moich upodobań muzycznych. Matallica to moja pierwsza miłość. A jak wiadomo, ona nigdy nie wygasa. Kawałki tego zespołu znakomicie wpasowały się w okres młodzieńczego buntu, długich włosów, pierwszych wyjazdów na koncerty. Wtedy zacząłem słuchać też mocniejszego metalu – Megadeath i Amon Amarth. Z lżejszych brzmień, Nirvana z Curtem Cobainem na czele. Wszystkie wyżej wymienione kapele powodują u mnie ciarki na plecach. Najczęściej słucham muzyki w aucie, a podczas biegania dają mi dodatkową energię.
Mieszka Pan w Gorzowie Wielkopolskim, jednej ze stolic województwa lubuskiego. Animozje z Zieloną Górą to stereotyp, czy...
- Nie do końca. Mam sporo klientów w Gorzowie i Zielonej Górze. Często spotykam się z ,,dogryzkami”, głównie jeśli chodzi o żużel. Ze swojej strony nie mam totalnie nic do mieszkańców Zielonej Góry. Lubię to miasto tak samo jak Gorzów, z którego pochodzę.
A skoro Gorzów i sport, to mi się od razu kojarzy słowo żużel i Bartosz Zmarzlik...
- Mimo, że mieszkam w stolicy żużla, sporty motorowe nigdy nie były moim konikiem. Na wyścigach byłem może ze dwa razy. To było wieki temu, kiedy Piotr Świst jeździł jeszcze w drużynie z Gorzowa. Ale wtedy była chociaż zdrowa sportowa rywalizacja i zacięcie. Odnoszę wrażenie, że nie ma już ducha w tym sporcie. Niestety wkradły się duże pieniądze, przeróżne układy i układziki. Zupełnie mnie to nie interesuje.
Interesuje się Pan także amerykańskim futbolem? Pytam, bo wśród ulubionych klubów, oprócz kilku lokalnych z Gorzowa, także Minnesota Vikings...
- Tak. Minnesota Viking to cudowne wspomnienia. W szkole podstawowej byłem zafascynowany futbolem amerykańskim. Zbierałem wszystko, co było z nim związane. Koszulki, proporczyki, naklejki, czapeczki. Cały mój pokój był w fioletowych barwach Minnesoty. Ze ściany spoglądał wielki żółty Wiking, którego sam narysowałem.
No właśnie…na Facebooku znalazłem ciekawy rysunek Pana autorstwa... Kolejny talent i konkurencja dla firmowych grafików?
- Rysunek to moje niespełnione marzenie. Chciałem zdawać do szkoły artystycznej, ale ze względów finansowych nie mogłem sobie na to pozwolić. Odkąd pamiętam, zawsze miałem przy sobie ołówek czy kredkę. Moje zeszyty tonęły w rysunkach. Na ostatnią Gwiazdkę dostałem od żony cały komplet malarski. Sztalugę, pędzle, farby. Ten prezent był dla mnie niezwykle ważny. Wreszcie mogę realizować się w domowym zaciszu.
Z Facebooka wynika poniekąd, że również lubi Pan gotować. To tak dla równowagi, by uzupełnić kalorie? Jaka jest Pana specjalność?
- Pizza. Uwielbiam kuchnię włoską. Kiedyś nawet chciałem otworzyć własną włoską restaurację, ale stanęło na gotowaniu dla przyjaciół i rodziny. Uwielbiam, gdy wszyscy razem siadamy przy wspólnym stole. Ogromną nagrodą jest dla mnie uśmiech na twarzach gości po zjedzeniu przygotowanych dla nich dań. Oczywiście staram się doskonalić również tę umiejętność. Oglądam programy kulinarne, należę do tematycznych grup na Facebooku. Chciałbym podkreślić, że mimo, iż kuchnia włoska jest moja ulubioną, najważniejsze miejsce w sercu i tak zajmuje Hiszpania.
Żeby tego było mało, przed DKV pracował Pan między innymi w firmie sprzedającej zegarki. Poprosimy zatem o rekomendacje dla menedżerów logistyki, transportu, produkcji...
- Od 2013 prowadziłem sklep internetowy, za pośrednictwem którego sprzedawałem zegarki. Zrezygnowałem po czterech latach, bo byłem za małym graczem na rynku. Każdemu, niezależnie od stanowiska, zarekomendowałbym zegarek mechaniczny, nie wymagający ingerencji. Powiedzenie ,,Działa jak w szwajcarskim zegarku” nie wzięło się znikąd. Najlepsze zegarki produkowane są przez Szwajcarów. Firmy takie jak Rado, Roamer mają świetny mechanizm. Wystarczy kupić taki zegrek raz, dwa razy w życiu. Jestem pewien, że to wystarczy. Dla mężczyzn to na pewno wartość dodana. Ja sprzedawałem zegarki z nieco niższego segmentu – modowe.
Czy produkty czołowych firm różnią się mniej więcej tym co auta producentów klasy premium?
Zegarki modowe, które oferowałem pochodziły głównie z grupy Fossil albo innych marek modowych. Wszystkie robione były na tym samym ,,środku”, na mechanizmach kwarcowych Citizena. Jak wspomniałem, dobry zegarek musi być mechaniczny, nie na baterie. Śmieję się, że to takie dodatki modowe, które mierzą czas. Jeśli mówimy o zegarkach klasy premium, to tak, można powiedzieć, że różnią się one mniej więcej tym, co auta producentów tej klasy.
(opr. DKV Euro Service Polska)