Blogi naszych czytelników...
Menedżerka z kilkunastoletnim stażem (z czego kilka ostatnich lat spędziła na stanowisku dyrektorskim w międzynarodowej korporacji), postanowiła podzielić się swoim doświadczeniem na temat rozwoju zawodowego i osobistego kobiet.
Już od wczesnych lat szkolnych uczymy się pracować jak mróweczki. Zawsze na piątkę, zawsze na czas, zawsze na pochwałę. W czasie, kiedy chłopaki trenują się w grach (w piłkę czy na komputerze), my odwalamy mrówczą, mało rozwojową robotę – gazetka szkolna, przedstawienie, plakat na konkurs, loteria fantowa na piknik etc. Tyle, że w szkole dostajemy za to szósteczki i wzorowego ucznia – jakże się potem dziwimy, że szef nie wynagradza szósteczkową podwyżką za rok ciężkiej harówki za siebie i kilka innych osób z działu.
Niestety, prawda jest taka, że samą ciężką pracą nikt jeszcze nie awansował. A wykonywanie zadań za innych jest wręcz samobójem w grze biurowej. Zbrodnią jest wykonywanie jej za podwładnych, którzy sobie ‘nie radzą’ (ach ci nieporadni chłopcy). Albo strategia ‘ja zrobię to lepiej’. Lepiej, bo jestem perfekcjonistką i zawsze robię na 120 proc. Marnujemy bez końca nasz cenny czas na ciągłe sprawdzanie, poprawianie, udoskonalanie. I dziwimy się, że szkolny schemat nie działa. Ślepy, wredny, skrycie niechętny nam szef nie chce postawić szóstki za perfekcyjnie wypracowany efekt! Co gorsza, okazuje się, że on woli awansować kolegę, któremu pomagałyśmy w projekcie, bo sam by się nie wyrobił. A kolega na luziku, codziennie w gabinecie szefa, peroruje, tokuje i zabawia decydenta. Decydenta, który docenia spryt, umiejętność delegowania i nawiązywania relacji z przełożonymi, a nie drobiazgową, ciężką pracę. I awansuje tego, kogo zna lepiej i komu bardziej ufa.
Niestety, mnie też się to przytrafiło: kiedyś pracowałam za swoich podwładnych. Nie dość, że zawsze poprawiałam ich prezentacje i analizy, to przed deadline’ami, które sama im wyznaczałam przypominałam im o zadaniu. I wtedy zwykle okazywało się, że jeszcze nie zaczęli, i jeśli w ogóle zrobią na czas, to będzie zrobione „po łebkach”. Kończyłam więc za nich po godzinach analizy (wysyłając ich do domu, bo i tak nic po nich…), a potem w nocy robiłam jeszcze własne, bo moja osobista praca musiała być perfekcyjna.
Jeżeli notorycznie jesteś zapracowana i nie masz czasu nawet na spokojny obiad, coś jest nie tak. Być może pracujesz za kogoś jeszcze? A może … czytaj dalej …